Jest taki gatunek filmów amerykańskich, który oficjalnie nie istnieje i nie ma nazwy, ale ma się dobrze i jest licznie reprezentowany. Są to głównie komedie - romantyczne, obyczajowe, które ja roboczo nazywam "skażonymi". Co to jest komedia skażona? To taka, która zaczyna się brawurowo, często zawiera jakąś naprawdę rewelacyjną koncepcję nakręcającą całą fabułę, ale potem nieuchronnie zmierza do banalnego finału. Przykłady? "Czego Pragną Kobiety", "Duchy Moich Byłych", "Ted", "To Tylko Seks", "Polowanie Na Druhny", "Zupełnie Jak Miłość", "Jeden Dzień", etc
"Skażenie" polega na tym, że nie ważne jak oryginalny i ciekawy byłby pomysł na fabułę, to ona zawsze musi skończyć się sztampowym i mdłym happy endem, kompletnie nie pasującym do całego filmu. Hollywood ma talent do psucia filmów w ten sposób.
A teraz ten wirus zaraził również kino francuskie. Kino, które do tej pory zawsze umiało znaleźć oryginalne wyjście z każdej kłopotliwej komedii romantycznej. Jestem boleśnie zawiedziony :-(
komedia na pewno nie, ale w klimacie komedii romantycznych czy filmów "romansowych" - jak mi się wydaje, z takiego założenia wychodził użytkownik Mario. i fakt, happy endem się nie kończy, ale bohaterowie po wielu burzach w końcu są razem, choć na krótko - happy endem jest w tym filmie chyba sam fakt, że w końcu odkrywają to czego naprawdę pragną i zdobywają się na odwagę, by tego spróbować.
Rozumiem, ale tak czy siak nie ma tam holywoodzkiego happy endu w stylu: "I żyli długo i szczęśliwie..." - jak w komediach romantycznych.
Polacy mają podobnie. Na siłę próbują robić rzeczy które do nas i naszej mentalności zupełnie nie pasują i tak powstają potworne gnioty. Tak samo jest z horrorami i filmami akcji, ale ten temat na szczęście jest nader rzadki w Polsce. Oczywiście jeszcze komedie robione na amerykańską modłę Kac Wa-wa, Wyjazd integracyjny itp. Totalne nieporozumienie. Pozostałe gatunki bez zarzutu - tu polskie kino ma się naprawdę dobrze. Przepraszam, trochę odleciałem, ale nasza kinematografia jest mi bardzo bliska.
Kasa, Misiu, kasa...
Ten wirus nazywa się pieniądz. Nie ma happy endu - jest mniej kasy. Kiedy zrobiono próbny pokaz takiego "Pretty Woman" z sensownym, logicznym zakończeniem, gdzie drogi Gera i Roberts się rozchodzą, widownia była bardzo niezadowolona. Musieli dokręcić idiotyczne zakończenie ze sceną balkonową (czy raczej drabinową) i od razu przełożyło się to na kilkadziesiąt dodatkowych milionów zysku. Scenarzysta, czy reżyser może sobie marzyć o ambitnym dziele, jak w "Obsesji" Primusa, z nieszablonowym zakończeniem, ale producent i tak wymusi, by w końcówce Bruce Willis uratował Julię Roberts, jak to wspaniale obśmiał Altman w "Graczu". Kiedyś reżyserzy kręcili po kilka wersji zakończeń, by widownia zdecydowała, które najbardziej się podoba. Dziś raczej od razu wybierają tę najbardziej lukrowaną, by żyli długo i było im zielono, bo to się niezmiennie masowej widowni podoba. A co to jest masowa widownia? Jak mawiał pan Zygmunt Broniarek - przeciętny widz amerykański to 11 letni Murzyn analfabeta, i to pod jego gust kręci się filmy w Hollywood...
Jesli cutowales wypowiedz niejakiego Borniarka ironicznie, to przepraszam ale ironia jak dla mnie nieuchwytna.
Trudno. Ten cytat pochodzi z czasów, w których nikt nie słyszał o poprawności politycznej.
Zapewniam, że nie oceniam ludzi według koloru skóry, wyznania, pochodzenia, ani orientacji seksualnej, a jedynie wg tego, co mają w głowie.
Może czytałeś gazety, a nie oglądałeś filmów? "Czego Pragną Kobiety" - tak w języku polskim pisze się tylko tytuły prasowe. Film nazywa się "Czego pragną kobiety". Nie kalecz polskiego języka.