Ozon w nowym filmie rozprawia o rzeczach ostatecznych, ale wciąż na przemian mówi o życiu i o śmierci. To taki mroczny danse macabre, przy którym można się też nie uśmiechnąć. Znakomita Sophie Marceau w roli dziewczynki pogrążonej w szarościach życia i twórczości matki, którą z bezpiecznego i barwnie urządzonego mieszkania wyrywa telefon z dramatyczną wiadomością. To opowieść o rodzinie, która kiedyś umarła, ale wciąż zmartwychwstaje. O miłości przezwyciężającej okrucieństwo. W końcu o tym, co jest między życiem a śmiercią, a tu dzieje się sporo, bo Ozon portretuje toksyczną rodzinę, lecz płaczącą prawdziwymi łzami. I między tymi łzami będzie miejsce także na komizm sytuacyjny. A potem na decyzje ostateczne. Dobry, przejmujący, jednak zostaje jeszcze ze mną wypowiedziana przez bohatera sugestia o tym, że eutanazja to nie jest przywilej dla ludzi biednych.